niedziela, 8 maja 2016

Historia pewnej znajomości…


Oczywiście, nie myślmy o tej historii jak o czymś bardzo odległym. Młoda jestem, i chciałabym aby tak zostało. Niemniej, wracając do tematu, to zaczęłabym o  jego istocie i znaczeniu. Jak rozumiem tą pewną znajomość. Proste. Znalazła się u mnie w życiu osoba, która wlazła dosłownie z butami w moje życie, narobiła bałaganu, wiecznie się buntowała i płakała, pakowała mnie w kłopoty mówiąc na koniec, że to moja wina. Zawsze musiałam pilnować i myśleć za dwie osoby, bo przecież moja droga znajomość jedną nogą we własnym świecie. Normalnie każdy pomyśli, że jestem masochistą. Kto by wytrzymał nerwowo, ale koniec końców okazało się, że ja także byłam nie do wytrzymania, a jednak znalazła się ta jedna osoba, która znosiła to tak samo jak ja… No może ja miałam gorzej.
A historia zaczęła się od tego, że urodziłyśmy się w jednej rodzinie. Tak los chciał, że moją przyjaciółką zostanie kuzynka. Z jednej strony nic dziwnego. Ten sam wiek, to samo miasto w którym się uczymy, w dzieciństwie wspólnie spędzane święta itp. Jednak na początku było trochę burzliwie. Ona była straszną beksą. No bo ile można płakać? Z jednej strony nasi rodzice „męską ręką” wychowywali. Jak się przeskrobało był powód do strachu, ale jest granica w histeryzowaniu. Ja byłam z kolei wieczną buntowniczką. Nikt mnie nie lubił, bo nazwisko Bąk, ale też nie lubili bo potrafiłam za wyzywanie mnie przyłożyć w zęby. Nie od razu, ale towarzystwo pastwiące się nade mną wyrobiło mi twardy charakter. Czyli nie potrzebuję niczyjej pomocy, nikt do towarzystwa nie potrzebny, wszystko po prostu wolę sama. Koniec końców uległam własnym postanowieniom. W gimnazjum wszyscy znaleźli znajomych poza mną. Stwierdziłam że głupio postąpiłam, bo od kogo ściągnę zadanie domowe albo sprawdzian? Desperacko doczepiłam się do dziewczyn, które mało wymagają od siebie, a wiele od innych. Moja kuzynka w tym czasie była obrażona i czekała aż pierwsza się odezwę. Duma nie pozwalała zadzwonić ani mi, ani jej. Wpadłam we własne sidła. Trzymałam z ludźmi, którzy pociągnęli mnie na dno. Cała pierwsza gimnazjum plus wakacje były destrukcją. Człowiek jest istotą społeczną, więc potrzebuje akceptacji, empatii i towarzystwa. Po za tym ostatnim nie miałam nic. Spokojnie, było się bez samobójczych myśli i przeistaczania się w coś, co społeczeństwo nazywa słabym produktem biologicznym ludzkości, nazywanym emo.
Na szczęście w nieszczęściu rodzina przyjechała porozmawiać o życiu przy wódce. Moja droga kuzynka musiała przyjechać do rodziny razem z nimi. Pierwsze 5 minut – cisza. Drugie 5 minut – wyśmiała mnie i powiedziała, że w życiu gorszego i irytującego człowieka nie poznała. Przytuliła mnie i jakoś cały ten bagaż psychiczny spadł z barków. Nie ważne dlaczego taka byłam, nie pytała o nic. Wystarczyło że odpowiedziałam na jej uśmiech. Było jednak ciężko, kiedy buzia była mokra od łez i smarków. Bardziej było mi nie dobrze, niż do śmiechu, ale jak to się mówi – czego się nie robi z miłości.

Ta historia to jedna jedyna jaka mi się przytrafiła i trwa kontynuacja. Zabawny w tym wszystkim jest fakt, iż ona nadal jest tą histeryczką , a ja uparta, zawzięta i nerwowa. Mimo wszystko się przyjaźnimy, a z powodu naszych charakterów więź się wzmacnia z czasem coraz bardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz